Wydawać by się mogło, że takie historie zdarzają się tylko w filmach. Oto kilku zafascynowanych muzyką nastolatków z małego miasta zakłada zespół. Szybko zaczynają wygrywać międzyszkolne konkursy, następnie robią furorę w telewizyjnym talent show i jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności zapracowują sobie na kontrakt z wytwórnią płytową. Mijają niemal dwie dekady, a oni nie dość, że wciąż działają razem w niemal niezmienionym składzie, to jeszcze z każdym rokiem i każdym wydanym albumem są coraz lepsi. Nierealne? W takim razie, drodzy Czytelnicy, poznajcie chłopaków z niemieckiej formacji Kissin' Dynamite, którzy właśnie podzielili się ze światem swoim ósmym (sic!) studyjnym krążkiem „Back With A Bang”!
Zgodnie ze swym buńczucznym tytułem, album zaczyna się z potężnym hukiem. Będący otwieraczem utwór tytułowy (jakże mogłoby być inaczej!) jest jak wybuch energii, który zmiata wszystko na swej drodze. Dwie gitary od pierwszych sekund prześcigają się w wypluwaniu z siebie charczących riffów, a perkusja i bas dudnią w tle, nadając piosence rytm – i na to wszystko wjeżdża z przeraźliwym wyciem (totalnie w stylu naszego Krzysia Sokołowskiego!) Hannes Braun, porywając wszystkich do wspólnej zabawy. Refren tego kawałka jest wyjątkowo energiczny i tak zaraźliwy, że gdy raz wpadnie w ucho, to rozgości się w nim na dobre. Jest szybko, jest ostro, jest z humorem – przekaz jest jasny i klarowny: HEJ, TO ZNOWU MY! Ależ doskonały sposób na rozpoczęcie albumu!
Zaraz potem wjeżdża singlowy numer „My Monster” – zdecydowanie jeden z najlepszych utworów wydanych w tym roku. Zespół w iście teatralny sposób buduje napięcie w zwrotkach, jakby powoli dochodząc do punktu wrzenia, by eksplodować w dynamicznym refrenie. Mimo swej niespotykanej przebojowości, piosenka ta nie może być wszakże uznana za imprezową – jej tekst traktuje bowiem o wewnętrznych demonach, jakie mieszkają w każdym z nas. Jak zdradził nam zresztą w niedawnym wywiadzie Hannes, w tym przypadku opowieść bazuje na jego własnych zmaganiach z samym sobą. Ale o tym lepiej niech już on sam opowie Wam TUTAJ.
Podnoszący na duchu pierwszy singiel z tej płyty, „Raise Your Glass”, to spojrzenie wstecz na początki zespołu – z potężnym przymrużeniem oka skierowanym w stronę fanów grupy. Lekki, zwiewny wręcz klimat tej kompozycji, nieco przywodzący na myśl słynny „Summer Of ‘69” Bryana Adamsa (duet gitarzystów w osobach Andego Brauna i Jima Müllera znakomicie buduje nastrój!), sprawia, że jej słuchanie wiąże się za każdym razem z dużą dawką nostalgii. Aż dziwne, że ten znakomity utwór wyszedł spod ręki muzyków grających razem ledwie (aż?) od 15 lat, a nie od jakichś mistrzów gatunku z liczącym ponad cztery dekady stażem – tak celnie podsumowuje długie lata działalności scenicznej, że spokojnie mógłby znaleźć się na przykład na wydanej niedawno nowej płycie Bon Jovi, „Forever” (i, gwoli prawdy, być jej najjaśniejszym punktem).
Miejsce na płycie wspomnianej wyżej legendarnej grupy z New Jersey – i to nawet takiej wydanej w czasach jej największej świetności! – spokojnie mogłaby zająć także kolejna piosenka „Queen Of The Night”. Z wysuwającymi się na pierwszy plan pulsującymi klawiszami a’la David Bryan, wspieranymi przez gęsty gitarowy groove, podszyty w refrenach kultowym talkboxem, ten utwór byłby murowanym hitem końcówki lat osiemdziesiątych. Podobnie zresztą jest w przypadku następnej pozycji na liście – wypełnionego epickimi riffami i fantastycznymi partiami wokalnymi najnowszego singla „The Devil Is A Woman”, który ma w sobie coś z „Pour Some Sugar On Me” Def Leppard i „Cherry Pie” nieco zapomnianej (niesłusznie!) formacji Warrant. Kawałek ten tak mocno kipi emocjami, że od samego słuchania serce mocno przyspiesza i robi się gorąco!
Trochę inny rodzaj wzruszeń przynosi za to szósty w zestawie „The Best Is Yet To Come”. Podczas gdy intro mogłoby sugerować, że będzie to wolniejszy utwór, melodia szybko nabiera tempa, wykazując pewne podobieństwo do tytułowego utworu z poprzedniego albumu Kissin' Dynamite, „Not The End Of The Road”. Tekstowo jest to z kolei współczesna wersja kultowego utworu Bon Jovi „Livin' On A Prayer”, opowiadając o parze pragnącej w życiu czegoś więcej. Nostalgia na tym krążku była już obecna, ale tutaj dochodzi do niej jeszcze wiara, że w przyszłość należy patrzeć wyłącznie z optymizmem. Nie ma wątpliwości, że ten utwór to swoista terapia – zarówno dla zespołu, jak i dla słuchaczy. Spróbujcie posłuchać tej piosenki i się nie uśmiechnąć. No way, nie da się!
O ile pierwsza połowa albumu to po prostu hit za hitem, to w drugiej zespół pozwala sobie na trochę eksperymentów, zaczynając już od siódmego na liście „I Do It My Way”, który zrazu wydaje się wypełniaczem – aż do refrenu. Oparty na niespiesznych, delikatnych dźwiękach gitary wstęp buduje przestrzeń dla kolejnego wokalnego popisu Hannesa – gdy dojeżdża do wersu „I fly like an eagle but higher…”, piosenka dosłownie wzlatuje w górę. To moment na zatrzymanie się i refleksję – pytanie tylko, czy naprawdę potrzebny na tym krążku?
Na szczęście, zespół nie daje nam wiele czasu na zastanowienie w tej kwestii. Następny numer, „More Is More”, to bowiem stadionowy hymn w czystej postaci, który pokazuje nam, o co właściwie chodzi w Kissin' Dynamite. Znów, jak wcześniej w „Queen Of The Night”, pojawiają się klawisze (w tle) oraz talkbox (jako główny „bohater” kompozycji – ależ epicki klimat ma moment zaraz po solówce, gdy ten charakterystyczny dźwięk „zderza się” z kilkoma akordami zagranymi na akustyku!). Grzmiące bębny i wibrujące gitary oraz refren, który sprawi, że każdy słuchacz zapragnie natychmiast znaleźć się na koncercie, najlepiej przy barierce – czy naprawdę od rockowej piosenki wypada oczekiwać czegoś więcej?
Dziewiąty na liście „Iconic” to kolejny po „I Do It My Way” moment spowolnienia tempa. Zespół ewidentnie bawi się tu dźwiękami – pojawiają się syntezatory a’la Europe, a zalatujące funkiem zwrotki i pełna przestrzennych efektów solówka brzmią jak stadionowa wariacja czegoś, co mogło zrodzić się w głowie Lenny’ego Kravitza. Ta nietypowa jak na Kissin’ Dynamite piosenka jest trochę jak interludium przed wielkim finałem – niby coś się dzieje, ale słuchasz i wiesz, że właściwe uderzenie nastąpi dopiero za chwilę.
I rzeczywiście – kolejny numer, „Learn To Fly”, od pierwszych akordów przypomina, czemu ten krążek nazywa się „Back With A Bang”. Hannes raz za razem pokazuje spektrum swych wokalnych możliwości, perkusja dudni, a gitary nie chcą się zatrzymać. Impreza rozkręca się na nowo – i trwa dalej w „When The Lights Go Out”. Jest w tej piosence zaraźliwy luz, który sprawia, że naprawdę nabierasz ochoty, by wyjść z domu i wbić na jakieś rockowe party. Chłopaki – co oczywiste, nie po raz pierwszy na tym albumie – z gracją popisują się tu swoim kunsztem. Nieoczywiste zmiany tempa, unikatowe połączenie gitar akustycznych i elektrycznych, „wyszczekiwane” fragmenty zwrotek i wreszcie, wieloznaczny tekst, który można interpretować zarówno jako opowieść o wyjściu na koncert, jak i o intymnych relacjach damsko-męskich – to wszystko złożyło się na kawałek idealny na zakończenie tego ekscytującego albumu.
I zapewne właśnie tak zamknięty by został „Back With A Bang”, gdyby Hannes i spółka nie postanowili nas wszystkich zaskoczyć i na koniec wrzucić… balladę. Zauważyliście, szanowni Czytelnicy, że wcześniej jej nie było? No, to w końcu jest! Ma tytuł „Not A Wise Man” i – co zaskakuje jeszcze bardziej, niż sama jej obecność w tym miejscu na tym krążku – nie jest typową power balladą, do jakich zespół przyzwyczaił nas na swoich poprzednich albumach, lecz w pełni akustycznym, łagodnym numerem w stylu The Eagles, który świetnie nadaje się do śpiewania przy ognisku. Ze względu na swą odmienność od reszty materiału należy go w zasadzie traktować jak epilog tego, co usłyszeliśmy wcześniej. Jest w nim poczucie wrażliwości, które nie jest nigdzie indziej na albumie eksplorowane – przynajmniej nie w ten lub choćby zbliżony sposób. Jest optymistyczny, a zarazem szczery, refleksyjny i wzruszający. „Not A Wise Man” pokazuje nam nieznane dotąd oblicze Kissin' Dynamite, udowadniając, że ten chłopaki w przyszłości mogą jeszcze nie raz sprawić nam wielką niespodziankę. Nie mogę się doczekać, by się przekonać, co jeszcze mają w zanadrzu!
Albumem „Back With A Bang” Kissin' Dynamite udowadnia, że melodyjny hard rock/metal nadal może brzmieć na wskroś świeżo – szczególnie, jeśli nagrywany jest z taką dbałością o szczegóły, znakomitym kunsztem na poziomie pisania i produkcji piosenek oraz przede wszystkim pasją, jakie prezentuje kwintet pod wodzą Hannesa Brauna. Wciąż młodzieńcza energia (członkowie zespołu przecież ledwo co przekroczyli trzydziestkę!) połączona z już ogromnym, bo ponad piętnastoletnim doświadczeniem na rynku muzycznym, pozwoliła im stworzyć materiał niemal idealny – raz po raz eksplodujący wybuchami czystej radości na zmianę z falami nostalgii, wypełniony epickimi solówkami i wersami, które aż chce się podśpiewywać pod nosem. Dla każdego, kto tęskni za stadionowym rockiem w najlepszym wydaniu, to właśnie płyta Kissin' Dynamite będzie idealną propozycją na gorące, letnie wieczory. „Back With A Bang” to po prostu album, który w pełni zasługuje na swój tytuł. Chyba nic więcej nie trzeba dodawać, nieprawdaż?
Kissin' Dynamite – „Back With A Bang”
Premiera: 5 lipca 2024
Wydawca: Napalm Records
Tracklista: