Nasza recenzja

Force Majeure

Przez ostatnie dwa lata wszyscy musieliśmy pogodzić się z faktem, że naszym światem rządzi siła wyższa. Wybuch globalnej pandemii w początkach 2020 roku wywrócił nasze życie do góry nogami. Wiele planów, zarówno tych bardziej prywatnych, jak i czysto zawodowych, musiało trafić do kosza. Nie inaczej było w przypadku muzyków szwedzkiego zespołu H.E.A.T, którzy jednak nie pozwolili na to, by siła wyższa siła ich powstrzymała – wręcz przeciwnie, dali się jej ponieść, co nieoczekiwanie nadało im jeszcze większego rozpędu.

Oprócz związanej z wszechobecnym koronawirusem konieczności poradzenia sobie z zamknięciem w czterech ścianach i brakiem możliwości koncertowania, grupa wywodząca się z miasteczka Upplands Väsby musiała zmierzyć się z jeszcze jednym, ogromnym problemem. Niedługo po premierze szóstego albumu studyjnego „H.E.A.T II” jej skład opuścił bowiem dotychczasowy frontman Erik Grönwall. Podczas gdy Erik przechodził swą własną drogę krzyżową (wkrótce po opuszczeniu grupy zdiagnozowano u niego chorobę nowotworową, z którą na szczęście po kilkumiesięcznej walce wygrał), na końcu której czekał na niego angaż w legendarnym Skid Row, zespół stanął przed trudnym zadaniem znalezienia dla niego sukcesora. Tylko jak znaleźć godnego następcę jednego z najlepszych rockowych wokalistów i showmanów na świecie? Na szczęście, rozwiązanie nasunęło się samo – pomimo wielu lat przerwy, relacje muzyków H.E.A.T z oryginalnym frontmanem Kennym Leckremo były nadal pełne ciepła i przyjaźni. Artysta, który śpiewał na dwóch pierwszych albumach, zanim został zastąpiony przez Grönwalla, z radością powrócił do składu po ponad dekadzie i wraz z kolegami rozpoczął pracę nad albumem numer siedem, który stosownie do okoliczności otrzymał tytuł „Force Majeure”.

Muszę się przyznać, że byłem pełen obaw co do tego, jak zespół poradzi sobie bez Erika. Szczerze mówiąc, nie jestem wielkim fanem dwóch pierwszych albumów H.E.A.T, nagranych jeszcze z Kennym – wprawdzie w tamtym okresie grupa stworzyła kilka świetnych numerów, na czele z wielkim hitem „1000 Miles”, jednak w ogólnym rozrachunku brakowało im mocy, którą zespół zyskał na kolejnych krążkach, nagranych już z Grönwallem. W przypadku „Force Majeure” jest jednak zupełnie inaczej – po wielu latach niebytu Kenny powrócił do składu H.E.A.T naładowany mocą tak, jak nigdy dotąd. Jego wokal stał się niezwykle energiczny i potężny, w każdym kolejnym utworze wręcz kipi od emocji. Zresztą, Kenny’ego trudno też nie lubić jako człowieka – po wywiadzie, który przeprowadziłem z nim kilka dni temu, jawi mi się jako niezwykle skromny i przyjazny facet, z którym każdy chciałoby się zakumplować i wyskoczyć od czasu do czasu na piwo. Cóż, ku mojemu zaskoczeniu, tęsknota za Erikiem Grönwallem uleciała na dobre wraz z pierwszym odpaleniem nowego krążka – ze starym/nowym wokalistą na pokładzie, machina H.E.A.T zdaje się działać tak znakomicie, jak nigdy wcześniej!

Otwierający „Force Majeure” stadionowy hymn „Back To The Rhythm”, nadaje ton i tempo reszcie płyty. Zaczyna się od dźwięku skompresowanego, zapowiadającego ostrą jazdę syntezatora, który szybko przechodzi w pełne ekspresji uderzenia bębnów Dona Crasha, szybki riff Dave’a Dalone’a i magiczną, hipnotyzującą melodię, okraszoną potężnym, charakternym wokalem Kenny’ego. Ten kawałek jest jak wyzwanie, które H.E.A.T rzuca światu, nic a nic nie przejmując się tym, że melodyjny hard rock nie jest już wiodącym nurtem w muzyce. Kogo to obchodzi, skoro można tworzyć tak epickie piosenki?

Tempo nie zwalnia – a wręcz przeciwnie – w kolejnym kawałku zatytułowanym „Nationwide”. Szalone gitarowe popisy Dave’a, brzmiące jak wypadkowa wyczynów Ritchiego Blackmore’a z Rainbow, Micka Marsa z Mötley Crüe i K.K. Downinga z Judas Priest, przeplatają się tutaj z kolejnymi brawurowymi wokalizami Kenny’ego. Dyskretnie, ale znakomicie wspiera ich Jona Tee, tworząc na swych klawiszach solidne fundamenty, na których zbudowana jest cała kompozycja. Z kolei trzeci w zestawie „Tainted Blood” to ciężki, ale wciąż melodyjny rocker w średnim tempie, któremu rytm nadaje mocarna perkusja Dona Crasha. Ten kawałek przypomina nieco wczesne dokonania zespołu Europe. Nawet Kenny brzmi tu bardzo podobnie, jak legendarny Joey Tempest – szczególnie w refrenie, gdy wyzywającym tonem śpiewa „Can't you see? There's a force inside of me!” („Nie widzisz? Drzemie we mnie wielka moc!”). Ależ jego energia na tym albumie jest zaraźliwa!

Czwarty na liście jest „Hollywood” – jeden z najmocniejszych punktów na tej i tak wypełnionej samymi świetnymi kompozycjami płycie, w warstwie tekstowej będący cudowną wariacją kultowego „Californication” od Red Hot Chili Peppers. Pod względem muzycznym ten kawałek nieco przypomina twórczość zaprzyjaźnionego z H.E.A.T-ami innego szwedzkiego zespołu, Eclipse – zmienne tempo, skandowane wokale, harmonie rodem z lat osiemdziesiątych i podstępnie chwytliwy refren „pachną” jak coś, co mogłoby wyjść spod ręki niesamowitego Erika Martenssona, niejako przy okazji przekładając się na jeden z najbardziej przebojowych kawałków w całym dorobku formacji z Upplands Väsby.

Następny w kolejce „Harder To Breathe” daje długo wyczekiwaną przerwę na oddech. Choć mocy wcale nie jest w nim mniej, niż w poprzedzających go czterech utworach, to jednak ma wolniejsze tempo, pozwala wychwycić wszelkie brzmieniowe niuanse – na czele ze sposobem, w jaki Jona Tee zmienia tutaj biegi, przygotowując grunt pod dramatyczne wokalizy Kenny’ego (ten krzyk w bridge’u!) i piękne, nieco podszyte melancholią solo Dave’a, którego nie powstydziłby się z pewnością gitarowy maestro John Norum.

„Not For Sale” to kolejna mocna, energetyczna piosenka, brzmiąca jak marzenie każdego fana Bon Jovi – stadionowy hymn, który powinien wylądować na pierwszych miejscach list przebojów niezależnie od tego, jaki styl w muzyce akurat jest na topie. Porywająca melodia, wypełniona fantastycznymi, szybkimi riffami i solówką w stylu Richiego Sambory, okraszona jest tekstem, z którym każdemu łatwo będzie się identyfikować i wręcz stworzonym do wspólnego śpiewania z fanami. Bez wątpienia będzie wspaniale brzmiała na żywo!

Każdy dobry hardrockowy album potrzebuje ballady – i tę rolę na „Force Majeure” spełnia piosenka „One Of Us”. Poruszająca melodia, zbudowana wokół fortepianowych popisów Jony Tee, fantastyczna sekcja rytmiczna w osobach Dona Crasha i Jimmy’ego Jaya, pejzażowa wręcz solówka Dave’a, pełen emocji, dramatyczny tekst i wreszcie – niezmordowany Kenny, który znów wykonuje świetną robotę na wokalu (ten wznoszący się, niemal operowy zaśpiew w refrenie jest po prostu wspaniały!) – mówcie co chcecie, ale dla mnie to brzmi jak mocna kandydatura na zwycięstwo w kolejnej Eurowizji! Oczywiście, najpierw trzeba przejść krajowe eliminacje – które w przypadku Szwecji mają nieraz wyższy poziom, niż kontynentalna rywalizacja...

„Hold Your Fire” to kolejny kawałek, w którym słychać echo twórczości Europe – brzmi trochę jak coś, co mogłoby trafić na opus magnum ich XXI-wiecznego wcielenia, „Last Look At Eden”. Piosenka zaczyna się dość spokojnym, niemalże bluesowym groove’em, jednak z biegiem czasu nabiera tempa by zakończyć się potężnym okrzykiem „fire!”. Zaraz potem głośne fanfary oznajmiają, że wjeżdża „Paramount” – marszowy, niemal majestatyczny numer, w którym ABBA spotyka się z Hammerfallem. Dziwne połączenie? Być może. A jednak, jakimś cudem, brzmi naprawdę spójnie, i – co nawet ważniejsze – interesująco!

Punkt dziesiąty, „Demon Eyes”, to jeden z najbardziej zaskakujących utworów w dorobku H.E.A.T – szybki, powermetalowy kawałek, który od pierwszych sekund rusza mocno z kopyta i pędzi, nie oglądając się za siebie. Ta energiczna kompozycja być może bardziej pasowałaby na wydaną na początku tego roku płytę New Horizon, czyli wspólnego projektu Jony Tee i Erika Grönwalla – jednak i na „Force Majeure” wcale nie jest nie na miejscu. Wyraźnie inspirowana twórczością Iron Maiden (co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę miłość Kenny’ego do tego zespołu) z pewną domieszką „Scream Of Anger” Europe, zawiera też wyraźne tekstowe nawiązanie do „You Give Love A Bad Name” Bon Jovi. Poza iście Dickinsonowym śpiewem Leckremo, warto znów zwrócić uwagę na grzmiącą perkusję Dona Crasha i zapierające dech w piersiach gitary – takiego znakomitego shreddingu w wykonaniu Dave’a Dalone’a doprawdy się nie spodziewałem!

W ten sposób, rozpędzeni niczym eskadra myśliwców, docieramy do końca tracklisty, gdzie czeka na nas kawałek o iście „samolotowym” tytule – „Wings Of An Aeroplane”. Chłopaki z H.E.A.T zwykli zamykać albumy z przytupem (vide „Laughing At Tomorrow” na „Tearing Down The Walls” czy „Rise” na „H.E.A.T II”)  – i nie inaczej jest w przypadku „Force Majeure”. Raz jeszcze Kenny oczarowuje swym potężnym głosem, a w sposobie, w jaki śpiewa tę piosenkę, znów wyczuwalna jest silna nuta Joeya Tempesta – ale przecież to nie może być zarzut, prawda? Zresztą, cały zespół po raz kolejny wznosi się tu na wyżyny muzycznego kunsztu, w oszałamiający wręcz sposób popisując się swoimi umiejętnościami. Szczerze mówiąc, bardziej epickiego zakończenia tej płyty niż „Wings Of Aeroplane” nie potrafię sobie wyobrazić – ten powoli rozkręcający się, ale w ostatecznym rozrachunku bardzo dynamiczny rocker stanowi idealne wręcz podsumowanie tego znakomitego materiału.

O ile wspomniane wcześniej dwa pierwsze albumy H.E.A.T nagrane z Kennym kładły wyraźny nacisk na melodyjność, czasami zapominając przy tym o przebojowości, to w przypadku „Force Majeure” jest zupełnie inaczej. Zespół kontynuuje rozpoczętą w erze Erika ewolucję (zachwianą jedynie na chwilę przy okazji krążka „Into The Great Unknown”) przejawiającą się w postępującym przyroście mocy – przy jednoczesnym zachowaniu typowo szwedzkiej harmonijności, zarówno jeśli chodzi o brzmienie poszczególnych kompozycji, jak i albumu jako całości. W zasadzie wszystko wyszło tutaj znakomicie: indywidualne występy wszystkich muzyków, pełne pasji wokale, wspaniała, ostra jak brzytwa produkcja, która uwypukla wszystkie brzmieniowe niuanse i przebojowe, wgryzające się w pamięć kompozycje okraszone znakomitymi tekstami – tak świetne, że w zasadzie żadnego z nich nie chce się przeskoczyć ani przy piątym, ani przy dziesiątym, ani nawet przy dwudziestym odsłuchu całości. „Force Majeure” to po prostu pełna chwytliwych riffów, barwnych solówek i potężnych refrenów, idealna mieszanka AOR, glam metalu i hard rocka, którą chce się przyjmować bez końca – najlepiej w dużych dawkach! Płyta Roku 2022? Doprawdy, ciężko ją będzie przebić komukolwiek innemu. Cóż… siła wyższa!

H.E.A.T – „Force Majeure”
Wydawca: earMusic
Premiera: 5 sierpnia 2022 r.

Tracklista:
1. Back To The Rhythm
2. Nationwide
3. Tainted Blood
4. Hollywood
5. Harder To Breathe
6. Not For Sale
7. One Of Us
8. Hold Your Fire
9. Paramount
10. Demon Eyes
11. Wings Of An Aeroplane

Komentarze: