Stołeczny kwartet od lat konsekwentnie buduje swoją pozycję nie tylko na polskim, ale również zagranicznym rynku. Najnowsza płyta z pewnością pozwoli mu podskoczyć o kilka szczebli. Jest po prostu znakomita!
Postawić na instrumentalne granie i nie przynudzać – to nie lada wyzwanie. Ale panowie z Tides From Nebula mają ten dar i potrafią skutecznie osaczyć, zaangażować i oczarować słuchacza. „Safeheaven” to osiem kompozycji, a raczej osiem przepięknych, dźwiękowych opowieści. Całość udanie rozpoczyna utwór tytułowy, wzbogacony kobiecą wokalizą. Fajny zabieg i frapujący rezultat.
Ale trzy pierwsze kawałki – mimo że trudno im cokolwiek zarzucić – to zaledwie przystawka do dania głównego, które zaczyna się wraz z „The Lifter”. To prostu... magia w czystej postaci. Rewelacyjny utwór, można słuchać na okrągło. To umiejętne żonglowanie nastrojami, te charakterystyczne dźwiękowe kumulacje, te śliczne gitarowe partie, jeszcze szczypta elektronicznych brzmień do smaku. Cudo! Na tak wysokim – dostępnym tylko nielicznym twórcom – poziomie panowie unoszą się już do końca płyty. Całość efektownie wieńczy „Home”. Koniec podróży i … trudno po niej ochłonąć, trudno powrócić od razu do realnego świata.
Przepiękna płyta. Jedna z kandydatek do tytułu „Płyta Roku 2016”. A ja z niecierpliwością czekam na jesienną trasę zespołu. Na żywo Tides From Nebula to jest dopiero odlot...
Wydawca: Mystic Production
Tracklista:
1. SAFEHAVEN
2. KNEES TO THE EARTH
3. ALL THE STEPS I'VE MADE
4. THE LIFTER
5. TRAVERSING
6. COLOUR OF GLOW
8. HOME