Nasza recenzja

Solitude In Madness

Nie jest łatwo trwać na scenie od ponad 30 lat i konsekwentnie dostarczać solidne brzmienia na każdym kolejnym albumie. Jednym z niewielu zespołów, którym udało się przez tak długi czas utrzymać formę, jest zaliczana do grona ojców death metalu rodzima grupa Vader. Wywodząca się z Olsztyna formacja pod wodzą Piotra „Petera” Wiwczarka jakimś cudem zdołała przetrwać z górą 3 dekady bez nagrania materiału, który znacząco odstawałby jakością od reszty. Dlatego też o najnowszym krążku Petera i spółki, zatytułowanym „Solitude In Madness”, w zasadzie wystarczyłoby napisać, że to kolejny „klasyczny album Vadera” – i to wystarczyłoby za całą recenzję z jednoczesnym przyznaniem znaczka jakości. Pozwólcie wszakże, iż jednak dodam kilka słów od siebie.

Jak przystało na Vadera, album zaczyna się bez zbędnych ceregieli. Otwierający zestaw kawałek „Shock And Awe” od pierwszych sekund atakuje słuchacza szalonym riffem, grzmiącym perkusyjnym beatem i agresywnym jak zawsze wokalem Petera (inna sprawa, że jednym z niewielu w pełni zrozumiałych w całym deathmetalowym światku). Złowieszczy chichot, którym lider zespołu kończy pierwszą piosenkę, jest w istocie wstępem do niszczycielskiego blitzkriegu, jaki następuje później. W „Into Oblivion” i zaledwie 78-sekundowym „Despair” (znanym już fanom z wydanej przed rokiem EP-ki „Thy Messenger”) główną rolę zdaje się grać angielski perkusista James Stewart, waląc w bębny z prędkością dobrze naoliwionego karabinu maszynowego. To właśnie on zdaje się być na tym krążku głównym przybocznym Petera – jego wściekłe blasty idealnie uzupełniają misterne gitarowe popisy Wiwczarka i drugiego gitarzysty, Marka „Spidera” Pająka, zamiast je kontrować i niwelować.

W miarę postępu albumu niewiele się zmienia – Vader dalej pruje przed siebie niczym majestatyczny i śmiercionośny superniszczyciel gwiezdny należący do, nomen omen, Lorda Vadera. O ile jednak w trzech pierwszych numerach zespół zdaje się mknąć do przodu z prędkością światła, o tyle już od czwartego „Incineration of the Gods” (ależ fajnie buzuje tutaj bas Tomasza „Hala” Halickiego!) zaczyna nieco eksperymentować z tempem. Peter i spółka nie od dziś są znani z tego, że pełnymi garściami czerpią z thrashu – jednak tutaj pojawiają się liczne nawiązania do speed metalu czy nawet klasycznego heavy metalu. Zespół znakomicie połączył typową dla siebie zwięzłość i brutalność z niemal finezyjną melodyjnością – co dało fantastyczne efekty w takich numerach, jak „Sanctification Denied”, „Emptiness” czy „Final Declaration”.

Krążek od początku do końca trzyma równy, wysoki poziom, więc w zasadzie żaden utwór szczególnie nie wybija się ponad resztę. Słuchaczom z pewnością zostanie jednak w pamięci przytłaczający „And Satan Wept”, który przywodzi na myśl piekielne tornado wypełnione żywiołowym shreddingiem, piorunującymi uderzeniami w talerze i wyszczekiwanymi bezbożnymi zaklęciami. Warto zwrócić uwagę także na świetny cover kawałka „Dancing in the Slaughterhouse” z repertuaru Acid Drinkers, który brzmi chyba nawet bardziej… autentycznie, niż oryginał (mam dziwne przeczucie, że to „see you in Hell!” wykrzyczane przez Petera tuż przed wybuchem lekceważącego, maniakalnego śmiechu, będzie mi się śniło po nocach).

Zestaw numerów zawartych na „Solitude In Madness” uzupełniają „Stigma Of Divinity” i „Bones”. O ile ten pierwszy jest kolejnym po „Despair” muzycznym obrazem niekontrolowanej furii (tyleż gwałtownej, co szybko gasnącej), o tyle już ten drugi to kolejne nawiązanie do thrashowych korzeni zespołu – i to aż czterominutowe, co na tym albumie stanowi rekord długości. Mimo swej marszowej niespieszności, utwór jest równie mocno naładowany surową energią, co dziesięć poprzedzających go kompozycji, a wypełniające go serpentynowe riffy i agresywne wokale sprawiają, że całość materiału zamyka się z właściwą ciężkością.

„Solitude In Madness” jest dokładnie tym, czego moglibyśmy oczekiwać od Vadera – trwającą niecałe 30 minut serią zwięzłych, lecz treściwych numerów pełnych pasji i furii. To 11 kawałków wręcz niegodziwie bezkompromisowych i zachowujących właściwe Peterowi i jego ekipie niepohamowanie i agresję – jednocześnie mocno osadzonych w historii zespołu i poruszających mocniej, niż jakikolwiek wydany przez niego materiał od czasu legendarnej płyty „Welcome To The Morbid Reich” z 2011 roku. Ta płyta to po prostu dowód na to, że Vader jest w świetnej formie i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Prawdziwe święto dla fanów metalu – nic, tylko wrzucić do odtwarzacza i słuchać. Najlepiej CHOLERNIE GŁOŚNO!

Vader – „Solitude In Madness”
Premiera: 1 maja 2020
Wydawca: Nuclear Blast/Mystic Production

Tracklista:
01. Shock And Awe
02. Into Oblivion
03. Despair
04. Incineration Of The Gods
05. Sanctification Denied
06. And Satan Wept
07. Emptiness
08. Final Declaration
09. Dancing In The Slaughterhouse
10. Stigma Of Divinity
11. Bones

Komentarze: