Nasza recenzja

Human. :II: Nature.

Przez wiele lat Finlandia mogła uchodzić za powermetalową potęgę. W końcu to właśnie z ojczyzny Muminków wywodzą się tak znaczący przedstawiciele tego gatunku, jak Stratovarius, Sonata Arctica czy Nightwish. O ile jednak pierwszy z wymienionych zespołów mimo licznych zmian w składzie stara się kroczyć ścieżką, która jeszcze w minionym stuleciu przyniosła mu uznanie słuchaczy z całego świata, o tyle już dwa pozostałe w ostatnich latach zaczęły zjadać własny ogon – czyniąc to praktycznie w ten sam sposób: PRZEKOMBINOWUJĄC.

Nie jestem przeciwnikiem muzycznej ewolucji – gdyby artyści starali się nagrywać ciągle takie same płyty, w zasadzie wszyscy mogliby kończyć kariery po wydaniu 2-3 krążków, nie mając swym fanom nic nowego do zaoferowania. Gorzej, jeśli tak mocno oddają się poszukiwaniom nowych środków wyrazu, że pod warstwą rozlicznych inspiracji znika wyjątkowość brzmienia i to muzyczne „oko tygrysa”, za które dany twórca zyskał w pierwszej kolejności sympatię słuchaczy. Właśnie to stało się udziałem Sonaty (szerzej rozpisałem się o tym w recenzji jej ostatniego krążka, „Talviyö”) – a także, niestety, Nightwisha.

Choć zespół, który przez dwie i pół dekady swego istnienia potrafił w miarę płynnie przejść od inspirowanych sagami fantasy energicznych powermetalowych patatajni (vide „Wishmaster” czy „Elvenpath”) do symfonicznych pejzaży opiewających wspaniałość nauki (cały krążek „Endless Forms Most Beautiful” oparty był na dziełach takich badaczy, jak Darwin czy Dawkins) nigdy nie uciekał od eksperymentów, to jednak nigdy nie pogubił się w nich aż tak mocno, jak na swym najnowszym, podwójnym albumie „Human. :II: Nature.” (na co zresztą wskazuje już ten wyjątkowo udziwniony tytuł).

Założenie, jakie powziął lider grupy Tuomas Holopainen, zabierając się za pracę nad tym dziełem, było w sumie całkiem ciekawe: pierwsza płyta miała pokazać dorobek człowieka, druga zaś – oddać hołd naturze. Gdyby finalny efekt był choć w połowie tak interesujący, jak sam koncept, to pewnie dałoby się powiedzieć, że mamy do czynienia z całkiem zacnym dziełem. Niestety – nie da się. Nie owijając w bawełnę: numery zamieszczone na pierwszym krążku są w większości przypadków po prostu nijakie. Po trzech przesłuchaniach żadna melodia nie utkwiła mi w pamięci nawet na chwilę – może z wyjątkiem, co też jest znamienne, inspirowanego ścieżką dźwiękową z „Gry o tron” fragmentu singlowego kawałka „Noise”.

Ciekawych pomysłów na tej płycie w sumie nie brakuje – jednak w większości przypadków albo nie są one doprowadzone do końca, albo giną pod grubą warstwą folkowo-symfonicznej papki. Weźmy chociażby otwierający zestaw kawałek „Music”: ja wiem, że w zamyśle miał on służyć jako intro, ale przesadą jest, że trzeba czekać ponad 3 minuty, by cokolwiek się tu zaczęło dziać. Z drugiej strony, mamy takie kawałki, jak „Pan”, który zaczyna się bardzo obiecującym, dynamicznym wstępem – ale już pierwsza zwrotka brzmi, jakby ktoś jadąc na czwartym biegu zaciągnął nagle hamulec ręczny i w ten sposób chciał jechać dalej, dziwiąc się jednocześnie, że jakoś trudno się dotoczyć do refrenu. W nim wreszcie czuć jakieś emocje, pojawia się też porządna solówka (jedna z niewielu na tym mało gitarowym krążku...), więc w ogólnym rozrachunku ten kawałek można określić jako niezły – choć jedynie na tle pozostałych numerów z tej płyty, a nie całej dyskografii zespołu.

Warto ewentualnie zwrócić uwagę jeszcze na klasycznie Nightwishową balladę „How’s The Heart?”, a także zamykający pierwszą płytę „Endlessness”. W tym ostatnim numerze, obok Floor Jansen – która, choć technicznie znakomita, nie posiada niestety tego „czegoś”, co miały obie jej poprzedniczki – wokalnie udzielają się także Marko Hietala i Troy Donockney (ten ostatni dostał zresztą też „na wyłączność” piosenkę „Harvest”), kreując tym samym całkiem przyzwoicie brzmiący trójgłos. Nic, czym na dłuższą metę można by się zachwycać – ale przynajmniej nie irytuje tak, jak podobny, a dużo bardziej chaotyczny, układ w innym skandynawskim zespole, Amaranthe. Reszta numerów przez większość czasu nieznośnie się wlecze, w czym zdecydowanie nie pomagają kompozytorskie zapędy Holopainena, z jednej strony zahaczające o progrockowe pasaże, z drugiej zaś usiłujące uderzać w quasi-soundtrackową epickość.

Jeszcze większe kuriozum stanowi drugi krążek, na którym znajdziemy podzielony na osiem części 30-minutowy orkiestrowy utwór „All The Works Of Nature Which Adorn The World”. Coś, co w zamyśle miało być epickim hołdem dla matki natury, finalnie brzmi raczej jak próba podbicia rynku muzyki relaksacyjnej lub soundtrack do baśni Disneya, która nigdy nie powstała. Można pochwalić Holopainena za dość odważną próbę stworzenia czegoś, co wykracza poza świat metalu, jednak wydanie tych kompozycji pod szyldem Nightwisha wydaje się jedynie pretensjonalną próbą połechtania własnego ego – obawiam się, że gdyby wydał to pod własnym nazwiskiem w ramach osobnego wydawnictwa, wyniki sprzedaży byłyby zwyczajnie katastrofalne.

Co tu dużo mówić: być może dozgonnym fanom Nightwisha „Human. :II: Nature.” przypadnie do gustu, ale z mojego punktu widzenia ten album jest po prostu słaby. Zespół na czele z Tuomasem Holopainenem chciał sięgnąć po wielkość, zapuszczając się na nowe, nie do końca znane sobie wody – co skończyło się nie tylko totalnym przedobrzeniem, ale jednocześnie popełnieniem muzycznego grzechu głównego w postaci wypuszczenia materiału, który przez większość czasu jest zwyczajnie nieciekawy. Można na to patrzeć w ten sposób, że każdy artysta czy zespół musi w swojej karierze zaliczyć jakąś wpadkę – i ta właśnie zdarzyła się Nightwishowi. Oj, będzie co udowadniać przy kolejnym albumie – byle tylko nie czekali z jego wydaniem przez kolejne 5 lat, bo z zacieraniem złego wrażenia warto się jednak pospieszyć...

Nightwish – „Human. :II: Nature.”
Premiera: 10 kwietnia 2020
Wydawca: Nuclear Blast

Tracklista:
CD 1:
01. Music
02. Noise
03. Shoemaker
04. Harvest
05. Pan
06. How’s The Heart?
07. Procession
08. Tribal
09. Endlessness
CD 2:
01. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Vista
02. All The Works Of Nature Which Adorn The World – The Blue
03. All The Works Of Nature Which Adorn The World – The Green
04. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Moors
05. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Aurorae
06. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Quiet As The Snow
07. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Anthropocene (incl. “Hurrian Hymn To Nikkal”)
08. All The Works Of Nature Which Adorn The World – Ad Astra

Komentarze: