Nasza recenzja

Mar De Colores

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Alvaro Soler był jednym z największych muzycznych objawień ostatnich lat. Sukces wydanego w czerwcu 2015 roku debiutanckiego albumu zamieszkałego w Berlinie hiszpańskiego wokalisty, „Eterno Agosto”, zaskoczył chyba nawet jego samego. To właśnie z tej płyty pochodziły takie hity, jak „El Mismo Sol”, „Agosto”, „Libre” i przede wszystkim „Sofia”, która niczym huragan wdarła się przed dwoma laty na czołówki list przebojów w całej Europie.

Odnieść sukces to jedno – powtórzyć go, to sztuka o wiele trudniejsza. Młody muzyk wygląda jednak na faceta twardo stąpającego na ziemi – wiedział zatem doskonale, że aby nie stać się kolejnym na długiej liście artystów jednego przeboju, musi zrobić wszystko, by po świetnym debiutanckim krążku potwierdzić swoje możliwości przynajmniej równie dobrą drugą płytą. Soler wziął się zatem mocno do pracy i, jak sam twierdzi, tym razem miał dużo większy wpływ na ostateczny kształt nowego materiału niż w przypadku debiutu. Wraz z liczonym w milionach gronem oddanych fanów Alvaro nabrał także pewności siebie – potrafił zatem od czasu do czasu postawić na swoim i trochę poeksperymentować z brzmieniami. Wprawdzie podobnie jak w przypadku „Eterno Agosto” w pracy nad nowym krążkiem wsparli go doświadczeni producenci Simon Triebel i Ali Zuckowski, jednak tym razem to do Solera należało decydujące zdanie w kwestii ostatecznego kształtu poszczególnych utworów. Powstały w ten sposób album otrzymał tytuł „Mar De Colores”, czyli dosłownie „morze kolorów”. Trzeba przyznać, że lepszej nazwy Alvaro wybrać nie mógł – krążek ten w istocie stanowi bowiem zestaw utworów tak barwnych, że nie da się obok niech przejść obojętnie.

Album otwiera „La Cintura”, czyli kolejny wielki przebój w dorobku Alvaro Solera. Gdy w marcu ten utwór trafił do stacji radiowych, na myśl cisnęło się tylko jedno zdanie: „on to znowu zrobił!”. Mało tego – z perspektywy czasu można rzec, że „La Cintura” wręcz przebiła osiągnięcia poprzednich hitów młodego Hiszpana, w opinii wielu słuchaczy stając się największym przebojem tegorocznego lata – a być może i całego roku! Ciekawostką jest, że ta utrzymana w wybitnie tanecznym klimacie opowiada o tym, że Alvaro… nie potrafi tańczyć! Cóż – biorąc pod uwagę video do tego utworu, wydaje się, że przez młodego Hiszpana przemawia jednak fałszywa skromność, bo aż tak mocno na bakier z tańcem, jak sam twierdzi, to on jednak nie jest!

Kolejna piosenka, „Histerico”, jest niemal równie dynamiczna, jak „La Cintura” – koncentruje się jednak bardziej na wokalu, któremu akompaniuje przywodząca na myśl letni powiew gitara. W nieco inne tony uderza trzeci kawałek, „Te Quiero Lento”, który znakomicie sprawdziłby się podczas posiadówki na plaży. Aż trudno nie wyobrazić sobie Alvaro w kraciastej koszuli, siedzącego nad morzem z gitarą w rękach i śpiewającego tę piosenkę dla grona zachwyconych dziewcząt!

Następne w kolejce są dwa utwory, do których powstały teledyski. „Ella”, to spokojna ballada, której motywem przewodnim jest nieszczęśliwa miłość. Znów na pierwszy plan wysuwają się wokal Solera i specyficzna hiszpańska gitara – krótkie solo na niej zagrane tylko podkreśla rozpacz i tęsknotę, które wyraźnie przebijają się ze słów piosenki. Utrzymany w czarno-białym tonie klip nadaje temu utworowi jeszcze bardziej  melancholijnego klimatu – tym bardziej, że Alvaro opublikował go w samym środku słonecznego sierpnia. Z kolei „Puebla” to kolejna szybka, taneczna i chwytliwa piosenka – można rzec, „typowy Soler”. W tym kawałku wykorzystano ukulele, co jeszcze bardziej uwypukliło jego radosny wydźwięk. Co ciekawe, z „Pueblą” wiąże się ważny polski akcent – video do tego utworu powstało bowiem z komiksowych ilustracji autorstwa Matti, tajemniczej dziewczyny z naszego kraju, którą Alvaro poznał w 2016 roku.

W kolejnych numerach „Au Au Au” i „Fuego” (w tym drugim gościnnie udziela się inny hiszpańsko-niemiecki wokalista, Nico Santos), sięga Alvaro po najnowocześniejsze trendy w muzyce latino – czyli elementy reggaetonu. O ile w obliczu sukcesów typowo reggaetonowych muzyków takich jak choćby Maluma, nawet artyści uznawani za „mistrzów gatunku”, czyli Shakira, Jennifer Lopez czy w mniejszym stopniu Ricky Martin ostatnimi czasy garściami czerpią z tego nurtu, to u Solera jego obecność jest ledwo zaznaczona. Może to i dobrze? Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że mocniej przemawiają do mnie bardziej klasyczne latynoskie rytmy, niż ich mieszanka z reggae czy hip hopem.

Więcej elementów klasyki spotkamy w trzech następnych utworach – „Veneno”, „Bonita” i „No Te Vayas”. Pierwszy z nich przywodzi na myśl klimat starszych albumów wspomnianego wyżej Ricky’ego Martina, „A Medio Vivir” i „Vuelve”, a to ze względu na dyskretne gitary, mocny rytm wybijany na bębnach i spajającą wszystko w jedną całość, niemalże lepką trąbkę. Z kolei „Bonita” pobrzmiewa echem twórczości Carlosa Santany – głównej przyczyny takiego stanu rzeczy upatrywać należy w krótkiej, acz klimatycznej gitarowej solówce, niewątpliwie wzorowanej na stylu meksykańskiego mistrza. Z kolei w dziesiątej na liście „No Te Vayas” prym wiodą znów trąbka i mocne bębny, jednak dołącza do nich fortepian, dzięki któremu piosenka chwilami brzmi jak tango – aż chce się ruszyć do tańca!

Być może najważniejszym utworem na tej płycie jest jednak jedenasty w kolejce „Niño Perdido”, który zamyka regularną część playlisty. Ten numer to istna bomba, choć nie tego rodzaju, do jakiego przyzwyczaił nas do tej pory Alvaro. „Niño Perdido”, czyli „Zagubione dziecko”, to chwytająca za serce ballada, w której słychać tylko fortepian, skrzypce i głos Solera. Jakże pięknie on w tej piosence brzmi! Chyba właśnie tutaj po raz pierwszy pokazał, jak wielkie są jego możliwości wokalne, i wypada nam tylko życzyć sobie, by na kolejnych krążkach robił to częściej. Chapeau baux, Alvaro!

Tracklistę albumu zamykają cztery bonusowe piosenki, które Soler zdążył popełnić w tak zwanym „międzyczasie”. O ile jednak pierwszy z tych utworów, „Yo Conmigo, Tú Contigo” nagrany wespół z Moratem na potrzeby trzeciej części popularnej serii kreskówek o Minionkach całkiem dobrze wpisuje się w klimat „Mar De Colores”, przywodząc na myśl wspomnienie lata, słońca i plaży, zaś obecność hitu „La Cintura” w zremixowanej wersji z udziałem Flo Ridy i TINI jest tutaj zupełnie naturalna – to jednak mam wrażenie, że dołożenie tutaj dwóch piosenek, w których to Alvaro był gościem Birdy i Maitre Gims (odpowiednio: „Let It All Go” i „Lo Mismo”), nie było tu do niczego potrzebne. Klimat obu utworów nijak ma się do atmosfery „Mar De Colores” i bez nich album brzmiałby znacznie spójniej. Z drugiej strony, mówi się, że od przybytku głowa nie boli, więc fani na te bonusy narzekać chyba nie będą.

Poza tym drobnym zastrzeżeniem, które dotyczy w zasadzie utworów będących na „Mar De Colores” zaledwie dodatkami, w zasadzie trudno się na tym krążku do czegokolwiek przyczepić. Alvaro Soler zrobił to, czego można od niego było oczekiwać: jego drugi album stanowi naturalną, dojrzalszą kontynuację ścieżki, którą obrał na swym debiucie. Co istotne – kontynuację ciekawą i zróżnicowaną, która zgodnie ze swym tytułem sprawi, że szare i ponure jesienne wieczory dla niejednego słuchacza nabiorą istnego morza kolorów. I chyba o to właśnie chodziło, nieprawdaż?

Alvaro Soler – „Mar De Colores”
Premiera: 7 września 2018
Wydawca: Universal Music

Tracklista:

1. La Cintura
2. Histerico
3. Te Quiero Lento
4. Ella
5. Puebla
6. Au Au Au
7. Fuego (feat. Nico Santos)
8. Veneno
9. Bonita
10. No Te Vayas
11. Niño Perdido
12. Yo Contigo, Tú Conmigo (feat. Morat)
13. La Cintura (feat. Flo Rida & TINI) [Remix]
14. Let It All Go (feat. Birdy)
15. Lo Mismo (feat. Maitre Gims)

Komentarze: