Nasza recenzja

El Dorado

Mija właśnie 15 lat, odkąd na punkcie Shakiry oszalał dosłownie cały świat. Choć blondwłosa Kolumbijka już wcześniej uchodziła za niezwykle utalentowaną artystkę, która była nawet nagradzana statuetkami Grammy, to jednak dopiero na przełomie lat 2001/2002 udało jej się osiągnąć sukces na skalę globalną wraz z wydaniem singla „Whenever, Wherever”. Od tamtego czasu Shakira właściwie nie schodzi z czołowych miejsc list przebojów i zapewne takie założenie przyświecało jej również przy nagrywaniu najnowszego albumu, zatytułowanego „El Dorado”.

Jak zwykle u Shakiry, na „El Dorado” otrzymaliśmy dobrze wyważone połączenie latynoskiej tradycji muzycznej z najnowszymi trendami i nowoczesną produkcją. Nie sposób się nudzić – jest bardzo różnorodnie i dynamicznie. Płynnie przeskakujemy z rytmicznego reggaetonu do spokojniejszych piosenek – zaraz po otwierającym album tanecznym „Me Enamoré”, dedykowanym partnerowi artystki, piłkarzowi Gerardowi Pique, płynnie przechodzimy do wzruszającej, pełnej emocji ballady „Nada”. Warto zwrócić na nią uwagę, bo z całego albumu to chyba właśnie ona w największym stopniu ukazuje możliwości wokalne Shakiry.

Kolejnym ciekawym utworem jest „Chantaje” – pierwszy z dwóch duetów z Malumą, czyli rodakiem Shakiry, który w szybkim tempie wyrasta ostatnimi czasy na jedną z najjaśniej świecących gwiazd w panteonie sceny latino. Młody Kolumbijczyk dał się w zeszłym roku poznać światowej publiczności, kiedy to wziął gościnny udział w nagraniu singla Ricky’ego Martina „Vente Pa' Ca”. Można zaryzykować tezę, że „Chantaje” ze swym żywiołowym rytmem, kipiąca muzyczną chemią między dwojgiem kolumbijskich artystów, to najlepsze, co znajdziemy na tym albumie. Druga piosenka Shakiry i Malumy, „Trap”, aż tak nie porywa – choć trzeba przyznać, że jest bardzo sensualna i z pewnością nadaje się do tego, by nakręcić odpowiedni nastrój na niejednej randce.

Łatwo zresztą zauważyć, że „El Dorado” to w ogóle jest album pełen duetów – z trzynastu zamieszczonych tu utworów aż siedem, czyli ponad połowę, stanowią właśnie duety! Z jednej strony, dzięki temu zabiegowi płyta nabrała dużo kolorytu – bo przecież każdy gość wniósł na płytę coś unikatowego. Z drugiej strony, mam jednak wrażenie, że tych duetów jest tutaj po prostu zbyt dużo – nie wspominając już o tym, że aż trzy z nich były wcześniej opublikowane na albumach poszczególnych „gości”. O ile jeszcze zamieszczenie tu przebojowego kawałka „La Bicicleta”, nagranego z Carlosem Vivesem, da się wytłumaczyć tym, że był to jeden z hitów zeszłorocznych wakacji – o tyle już „Comme Moi” (w dwóch wersjach językowych!) i „Deja Vu”, w których Shakirze towarzyszą artyści zupełnie niszowi (Black M, Nasri z grupy MAGIC! i Prince Royce), wydają się być typowymi zapychaczami. Są w miarę przyjemne w odbiorze, ale jednak nic na ten album nie wnoszą. Podobnie rzecz ma się zresztą w przypadku premierowego „Perro Fiel” z gościnnym udziałem Nicky’ego Jama. Wydaje mi się, że korzystniejsze (także marketingowo!) byłoby umieszczenie na tym albumie, zamiast ostatnich czterech wymienionych utworów, jednego, za to nagranego w duecie z prawdziwą gwiazdą – i to najlepiej właśnie z kręgu latynoskiego. Mam nawet konkretnego kandydata – Ricky’ego Martina. Od lat zastanawiam się, czemu jeszcze nie doszło do jego współpracy z Shakirą – ależ to by była petarda!

Jeśli chodzi o cztery pozostałe utwory, to z pewnością wyróżniają się anglojęzyczne „When A Woman” i „Coconut Tree” – obie są bardzo chwytliwe i można się spodziewać, że któraś z nich zostanie wybrana na kolejny singiel. Podobać się może również „Amarillo”, która klimatem nawiązuje do starszych płyt Shakiry – na czele ze znakomitą „¿Dónde están los ladrones?” z 1998 roku. To dość spokojny utwór z przyjemnym gitarowym tłem. Z kolei zamykająca album ballada „Toneladas” jest urzekająca w swej prostocie – głosowi Shakiry akompaniuje tu jedynie fortepian, ale ileż tu emocji! Przyznam szczerze, że chciałbym ten utwór usłyszeć na żywo na koncercie. Może wkrótce się uda? Ostatni raz Shakira była w Polsce sześć lat temu – i chyba nie tylko ja czekam na powtórkę?

Choć trudno w to uwierzyć, to fakty są takie, że w zeszłym roku minęło już ćwierć wieku od czasu wydania przez Shakirę jej pierwszej płyty, zatytułowanej „Magia”. Można zatem zakładać, że po tylu latach na scenie i nagraniu jeszcze większej ilości hitów, Shakira doskonale wie, jak nagrać udany, bogaty w kolejne przeboje album. Czy jednak „El Dorado”, zgodnie ze swym tytułem nawiązującym do legendarnej krainy złota, ma szansę okazać się najbardziej „złotą” płytą w karierze Kolumbijki? Szczerze mówiąc, wątpię. Nie znaczy to, że „El Dorado” jest albumem złym – bo jest przynajmniej przyzwoity, a rzekłbym nawet, że całkiem niezły. Jak wspomniałem na samym początku, na pewno nie jest to album nudny. Obawiam się jednak, że przy jego tworzeniu zabrakło jednolitej koncepcji, dzięki której byłby zwyczajnie… spójny. Po prostu chwilami czułem się, jakbym słuchał składanki złożonej z duetów, z dorzuconymi w ramach bonusu kilkoma własnymi utworami Shakiry – nie zaś pełnoprawnego, nowego albumu. Każda z zamieszczonych tu piosenek z osobna jest przynajmniej przyzwoita i jest w stanie się obronić – szczególnie teraz, w porze letniej, taki mix reggaetonu i latynoskiego bujania jest jak znalazł. To taki przyjemny album, przy którym można przetańczyć pół imprezy. Ale od takiej wyjadaczki, jak Shakira, chyba jednak wszyscy oczekujemy ciut więcej, nieprawdaż?

Shakira – „El Dorado”
Premiera: 26 maja 2017
Wydawca: Sony Music

Tracklista:
1. Me Enamoré
2. Nada
3. Chantaje (feat. Maluma)
4. When A Woman
5. Amarillo
6. Perro Fiel (feat. Nicky Jam)
7. "Trap" (feat. Maluma)
8. Comme Moi (feat. Black M)
9. Coconut Tree
10. La Bicicleta (feat. Carlos Vives)
11. Déjà vu (feat. Prince Royce)
12. What We Said (Comme Moi - English version)
13. Toneladas

Komentarze: