Gdyby stworzyć listę najważniejszych zespołów w historii polskiego rocka, istniałaby całkiem spora szansa, że IRA znalazłaby się w pierwszej dziesiątce tego zestawienia. Nie ulega bowiem wątpliwości, że takie przeboje, jak „Mój dom” czy „Nadzieja” dały założonej w 1987 roku w Radomiu formacji stałe miejsce w annałach rodzimej sceny muzycznej. Zespół wychodzi jednak ze słusznego założenia, że nie można żyć samą historią i dlatego uraczył niedawno swych fanów jedenastą już studyjną płytą, zatytułowaną „My”.
Trzeba przyznać, że premiera albumu została świetnie przygotowana pod względem PR-owym – zbiegła się bowiem z występem w Sopocie w ramach Polsat SuperHit Festiwal, reklamowanego jako koncert z okazji 30-lecia istnienia zespołu – choć gwoli prawdy, obchodzi on przecież w tym roku dopiero 29 lat, a od trasy z okazji 25-lecia działalności minęły ledwie cztery lata. Kto jednak by się przejmował detalami? Jubileusze mają przecież to do siebie, że ich świętowanie można rozpocząć wcześniej – zwłaszcza, jeśli okazja jest zacna, a za taką należy uznać wydanie nowego longplaya.
Na przestrzeni tych niemal trzech dekad muzyka IRY mocno się zmieniała – także i najnowszy album przyniósł trochę zmian w stosunku do wydanego przez trzema laty albumu „X”. Chociaż brzmienie tej płyty było już dość radiowe, to jednak nie brakowało na niej też pewnej zadziorności, z której zespół znany był przez wszystkie lata swej działalności – a utwory takie jak „To moje życie”, „Uciekaj” czy „Pretty baby” wcale nie odstawały stylistyką od wcześniejszych dokonań grupy. Fani zgodnie przyznawali, że „X” jest najbardziej rockową płytą IRY od czasu wydanej w 2004 roku płyty „Ogień”.
Tymczasem wydana właśnie płytka „My” jest jakby powrotem do nurtu nakreślonego przez albumy, które pojawiły się pomiędzy dwoma wspomnianymi wyżej krążkami – czyli „Londyn 8:15” z 2007 roku i wydanego dwa lata później „9”. Powrotem, ale takim, który idzie chyba nawet o krok dalej. Brzmieniowo jest więc dużo lżej, w założeniu – przystępniej dla wszystkich. Znajdą tu coś dla siebie zarówno wierni fani, jak i nowi słuchacze – zauroczeni choćby królującą od kilku miesięcy w stacjach radiowych balladą „Wybacz”. Właśnie ta piosenka zdaje się być, paradoksalnie, najsłabszym utworem z całego zestawu zaproponowanego nam na albumie „My”. Być może zresztą nieprzypadkowo zamieszczona została na końcu tracklisty – tak, jakby zespół sam zdawał sobie sprawę, że to nie jest coś, czego oczekują od IRY jej wieloletni sympatycy. Ballada o tak wygładzonym brzmieniu absolutnie nie przystoi zespołowi o nazwie z łaciny oznaczającej ni mniej, ni więcej, ale „gniew”!
Na szczęście, są na tej płycie też i utwory, w których odnajdziemy „starą, dobrą IRĘ”. W takich utworach, jak „Powtarzaj to”, „Kamienie”, „Wyspa Ego” (prywatnie – chyba mój ulubiony na tej płycie!) czy „Na krawędzi” obecne są przynajmniej elementy tego, co w muzyce IRY „tygryski lubią najbardziej”: powiew optymizmu, zachęcenie do walki z przeciwnościami losu i własnymi obawami. Podobać się mogą także "Tam gdzie czas" czy "Wymyśleni" – choć, gdyby ten ostatni kawałek otrzymał choć trochę mniej wygładzone, ostrzejsze brzmienie, byłby z pewnością jeszcze ciekawszy i przyjemniejszy w odbiorze. W ogóle, odnoszę wrażenie, że za mocny nacisk postawiono na to, by utwory z tego albumu zdominowały eter radiowy – i to w każdej stacji, o każdej porze. Jeśli taki istotnie cel przyświecał zespołowi przy nagrywaniu tego krążka, to chyba się udało, ale... jakaż to by mogła być płyta, gdyby było tu zadziorniej, ostrzej, i po prostu – bardziej gitarowo...!
Zespół we wszystkich niemal wywiadach podkreśla swą dojrzałość, z jaką podszedł do nagrywania płyty – szkoda tylko, że za tą dojrzałością nie poszła także odwaga, by wbrew powszechnie lansowanym trendom nagrać album prawdziwie rockowy. Szkoda, że tak zdolni gitarzyści jak Piotr Konca i Sebastian Piekarek (który powrócił ostatnio do zespołu po niemal dekadzie przerwy) tylko w kilku momentach pokazują tu pełnię swych umiejętności. Szkoda, że starzy wyjadacze, jakimi bez wątpienia są będący w zespole od początku jego istnienia Wojtek Owczarek, Piotr Sujka i przede wszystkim Artur Gadowski zadowalają się „łyknięciem” na listach przebojów hitów serwowanych nam przez Sarsę, Margaret czy Szymona Chodynieckiego (z całym szacunkiem dla tych artystów). IRA nie musi z nimi rywalizować, upodabniając się do nich – wystarczy, że będzie grała to, do czego nas przyzwyczaiła przez niemal trzy dekady. Nie ma sensu poszukiwać na siłę nowego brzmienia, które zadowoli większą liczbę słuchaczy – bo to, co już znamy, po prostu było, jest i będzie dobre!
„Nie ma takiej siły, która nas odmieni”, zapewnia Artur na początku otwierającego album kawałka „Powtarzaj to” – i tego właśnie oczekują od zespołu jego wierni słuchacze. I tylko od samej IRY zależy, czy zachowa swój charakter. Oby się udało – bo szkoda by było, gdyby zespół, który swój jubileusz świętował z gościnnym udziałem samego Grzegorza Markowskiego, za kilka lat zamiast grać w tej samej „lidze”, co Perfect – stawiany był na jednej półce z chwilowo obecnymi akurat na listach przebojów popowymi zjawiskami...
Póki co – duch IRY na pewno jeszcze nie zgasł do końca. Wciąż jest obecny w utworach, które tworzy – i które wciąż mają potencjał, by na żywo brzmieć równie dobrze, jak starsze kawałki. Ale z całą pewnością IRA nie może pozwolić, by na jej muzykę wpływ miały obecnie panujące trendy – rzekłbym, że to właśnie taki zespół, jak IRA, musi te trendy wyznaczać! Po prostu: nie dajcie się, chłopaki!
IRA – "My"
Premiera: 20 maja 2016 r.
Wydawca: Polskie Radio
Tracklista:
1. Powtarzaj to
2. Kamienie
3. Tam gdzie czas
4. Nie wszystko już było
5. Prawdę mów
6. Na krawędzi
7. Człowiek między nami
8. Wymyśleni
9. Wyspa Ego
10. Wybacz