Prezentujemy subiektywny przegląd TOP 10 zagranicznych krążków, które ujrzały światło dzienne w minionych dwunastu miesiącach. Wydaje się, że obecnie na świecie króluje angielskie podejście do muzyki rockowej i alternatywnej. Jeśli nie znacie którejś z tych pozycji, to pora jak najszybciej nadrobić zaległości.
10. Muse – „Drones”
Należy szczerze i otwarcie przyznać, że „Drones” nie są najlepszym albumem w dorobku Matta Bellamy’ego Chrisa Wolstenholme’a i Dominica Howarda. Nie są tak przełomowe i rewolucyjne dla muzycznego gatunku jak chociażby „Origin Of Symetry”, ale ta trójka panów nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a ich nowy album zawsze jest dużym wydarzeniem. Płyta zawiera niekiedy bardziej przezroczyste momenty, ale rewelacyjne kawałki „Dead Inside”, „Psycho” czy „Mercy” można spokojnie umieścić obok największych przebojów formacji, bowiem tak, jak i tamte stały się koncertowymi hymnami wyśpiewywanymi przez tysiące gardeł.
9. Chvrches – „Every Open Eye”
Chvrches oczarowali słuchaczy swoim debiutanckim krążkiem, a na drugiej płycie „Every Open Eye” pokazali, że nie spoczęli na laurach. Muzyka formacji stanowi idealny kompromis pomiędzy słuchaczami lekkiego popu, a zwolennikami nieco bardziej ambitnych rozwiązań. Na pewno przypadnie do gustu wielbicielom wczesnego Depeche Mode. Słuchając „Clearest Blue” trudno nie zgodzić się z opisującym ich muzykę stwierdzeniem, że jest to huragan bezbożnej i kinetycznej energii. Album ten jest wypełniony dźwiękami syntezatorów, ale prawdziwy jego wyróżnik stanowi słodki i czarujący głosik Lauren Mayberry, który czyni z każdej piosenki perełkę.
8. Iron Maiden – „The Book Of Souls”
W naszym zestawieniu nie mogło zabraknąć szesnastego już studyjnego krążka legendarnej formacji. „Żelazna Dziewica” udowodniła, że wciąż potrafi zaskoczyć swoich fanów i tym razem stworzyła najdłuższy album w swojej historii. Tym samym Bruce Dickinson i spółka pokazują, że nie odcinają kuponów od dawnego sukcesu, ale wciąż są aktywni i nie brakuje im zaangażowania, a energii mógłby im pozazdrościć niejeden dwudziestolatek. „The Book Of Souls” przynosi nam to, co najlepsze w muzyce Iron Maiden, czyli solidne, ostre granie podparte efektowną linią basu i żywiołową perkusją.
7. Mumford & Sons – „Wilder Mind”
Podczas, gdy wszyscy poszukują nowatorskich środków wyrazu, Mumford & Sons zdają się iść na przekór wszystkim trendom. Muzycy sięgają korzeni, bazując na łagodnych, gitarowych melodiach i folkowych naleciałościach. Choć na „Wilder Mind” stają się dotykać rozleglejszych przestrzeni, to nadal słuchając ich utworów możemy poczuć ciepło i bezpieczeństwo rodzinnego domu, bo wiemy, że znajdziemy tam to, co jest nam znane, co uwielbiamy, z czym się identyfikujemy, czyli kojące dźwięki idealne na wyciszające wieczory.
6. Everything Everything – „Get To Heaven”
Powiedzenie do trzech razy sztuka być może sprawdziłoby się w przypadku formacji Everything Everything gdyby nie fakt, że ich pozostałe krążki także były zajmujące, a „Get To Heaven” tylko potwierdza, że znajdują się na dobrej muzycznej drodze. Czwórka chłopaków z Manchesteru stworzyła młodzieńcze, pogodne i przepełnione radosnymi dźwiękami utwory. Wszystko opiera się na bazie przesterowanych efektów, ale nie zabrakło partii soczystej gitary elektrycznej, fundując nam dynamiczne i świeże brzmienie. Utwór „Regret” spokojnie można zaliczyć do najlepszych piosenek 2015 roku, a cały album ugruntował pozycję Everything Everything na rynku muzycznym.
5. Lana Del Rey – „Honeymoon”
Lana Del Rey nagrała chyba najbardziej melancholijny i smutny album w swojej karierze, ale przez to bardzo szczery i emocjonalny. Eksponuje na nim swój głęboki wokal, nasiąknięte kobiecością liryki i nieoczywiste rozwiązania muzyczne. Wszystkie utwory są tajemnicze i pełne wdzięku. Artystka występuje z pozycji kobiety dojrzałej i doświadczonej, której porażki życiowe nie złamały, ale dodały siły. Niesamowita płyta nie tylko dla każdej przedstawicielki płci pięknej, która odnajdzie w niej cząstkę siebie, ale także dla każdego mężczyzny, który pragnie choć odrobinę przeniknąć kobiecą naturę.
4. Blur – „Magic Whip”
Twórcy legendarnego przeboju „Song 2” po raz kolejny stworzyli przykuwający uwagę krążek. Czwórka z Wielkiej Brytanii postawiła nie tylko na sprawdzone, rock ‘n’ rollowe rozwiązania, ale poszła też z duchem czasu. Nieco nostalgiczne, bujające kawałki mocno przywodzą na myśl pozycje Gorillaz, a wzbogacając spokojniejsze utwory szczyptą elektroniki zespół Blur stworzył znakomite, klimatyczne pozycje przenoszące do czasów dzieciństwa na londyńskich przedmieściach.
3. Editors – „In Dream”
Tytuł jest jak najbardziej adekwatny do zawartości krążka, bo słuchając go ma się wrażenie, jakby przebywało się we śnie, a raczej koszmarze. Nastrój całego albumu jest niepokojący i mroczny. Momentami wieje grozą, gdy zagłębiamy się w najgłębsze zakamarki jego duszy. Głos Toma Smitha jest absolutnie hipnotyzujący i chociaż porównania te to już utarte stwierdzenia, ale Editors brzmią na tym albumie wyraźnie jak Joy Division połączone z ułamkiem Interpolu i ćwiartką Radiohead. Jednak jest to ogromna zaleta tego albumu, bo czerpiąc garściami z nowej fali panowie z Birmingham stworzyli szalenie interesującą płytę.
2. Florenche and The Machine – „How Big, How Blue, How Beautiful”
Florence Welch jest jedną z najlepszych wokalistek na świecie. Ma głos potężny jak dzwon, który potrafi zatrząść największymi stadionami na świecie. W dodatku posiada naturę i wrażliwość elfa, który jakimś sposobem opuścił magiczną krainę i znalazł się w naszym smutnym i szarym świecie. Muzyka Brytyjczyków jednak pozwala na moment zajrzeć do tej cudownej rzeczywistości. Chociaż „How Big, How Blue, How Beautiful” jest nieco mniej ulotny, a bardziej oparty na ziemskich problemach, bowiem Flo stworzyła te utwory pod wpływem rozstania z mężczyzną, to są one nadal zwiewne, delikatne i wywołują ciarki, jak chociażby genialny singiel „What Kind Of Man”.
1. Foals – „What Went Down”
Już jego poprzednik „Holy Fire” zebrał świetne recenzje, ale „What Went Down” zwala z nóg. Jest elektryzujący, nieprzewidywalny, zadziorny. Stanowi prawdziwą mieszankę wybuchową energii, charyzmy i muzycznych umiejętności kapeli. Jest to płyta, która może w kółko kręcić się w odtwarzaczu, absorbując całą atencję słuchacza, a takich utworów, jak chociażby „What Went Down”, „Mountains At My Gates” czy „Knife In The Ocean” szybko się nie zapomina. Można tylko dodać „Do zobaczenia na Open’erze!”, bo już nie mogę się doczekać, by tę niesamowitą tracklistę usłyszeć na żywo.