Nasza recenzja

143

Katy Perry była niegdyś ikoną popu. Jej wydany w 2010 roku trzeci krążek „Teenage Dream” był jednym z albumów definiujących popowe brzmienia drugiej dekady XXI wieku. Opublikowany trzy lata później „Prism” był równie wielkim sukcesem, zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym, tym samym ugruntowując pozycję Katy w panteonie współczesnych gwiazd muzyki.

Później jednak coś się zacięło. Piąty album artystki, „Witness”, wypełniony przesadnie udziwnionymi kompozycjami, był spektakularną klapą – co było tym bardziej zaskakujące, że przecież jego promocja zaczęła się od znakomitego singla „Chained to the Rhythm”. Sytuacji nie poprawiła wcale kolejna płyta „Smile” – choć okazała się znacznie lepsza od poprzedniczki, to jednak nie na tyle, by pomóc Katy nawiązać do najlepszych, wciąż wcale nie tak odległych sukcesów. Po „Smile” Perry dała sobie aż cztery lata, by przygotować się na jeszcze jedną próbę powrotu na szczyt. Przygotowany w tym czasie krążek „143” (tytuł to kod na frazę „I Love You”) zapowiadany był jako odważna, radosna kolekcja dance-popowych piosenek, pełna energii, miłości i światła. Czy z tak pozytywnym nastawieniem coś mogło pójść nie tak?

Cóż, mogło – i zaiste, poszło. Dosłownie wszystko. Powiedzieć, że próba powrotu do czołówki z „143” jest katastrofą, to mało. Odbiór tego materiału od początku zakłóciły trzy nijakie single, które wypadły słabo na listach przebojów, a okoliczności ich wydania wywołały na wskroś negatywne reakcje. Od próby stworzenia hymnu feministycznego („Woman's World”) do spółki z oskarżonym w przeszłości o molestowanie seksualne producentem Dr. Luke’m, poprzez nie całkiem legalne wejście na obszar chroniony przy nagrywaniu klipu do piosenki zgłębiającej wątki ekologiczne („Lifetimes”), aż po koszmarnie irytujący kawałek zbudowany na samplu kultowego „Gypsy Woman (La Da Dee)” Crystal Waters („I’m His, He’s Mine”), wybory Katy i jej managementu były po prostu na wskroś błędne.

Gdyby jeszcze pozostałe piosenki w minimalny choćby sposób przykryły złe wrażenie wywołane przez single, można byłoby pomyśleć, że po prostu ktoś pomylił się w doborze flagowych numerów. Otóż nic bardziej mylnego. Po nieszczęsnym „Woman's World” wjeżdżają okropne „Gimme Gimme”, w którym gościnnie pojawia się 21 Savage, oraz „Gorgeous” z udziałem Kim Petras. Szczerze mówiąc, trudno mi wskazać, która z nich jest gorsza. Męczące syntezatory to jedno, ale rapowe wstawki w popowych kawałkach były passé już w okolicach 2003 roku i obok grunge’u są jednych z tych zjawisk w muzyce, których po prostu nie należy wskrzeszać. Ponadto, obie piosenki zlewają się ze sobą do tego stopnia, że trudno je od siebie odróżnić. Dalej jest zresztą niewiele lepiej, bo w zasadzie każda kompozycja na „143” zdaje się przechodzić w następną i potrzeba pewnego poziomu skupienia, aby określić, gdzie kończy się jedna, a zaczyna następna. Jeśli to celowy zabieg, to był on totalnie chybiony, bo sprawia tylko, że przez 33 minuty bez chwili wytchnienia można się zastanawiać, kiedy wreszcie coś się zadzieje.

Generalnie, album wypełniony jest tekstami tak nijakimi i melodiami tak nudnymi, że nic nie przykuwa uwagi na tyle długo, by kwadrans po odsłuchaniu całości zanucić choćby fragment. W „Artificial” Katy śpiewa: „Why you so, why you so artificial?”. Pomijając językową niepoprawność tego wersu, stanowi on najlepsze podsumowanie tego krążka. „143” nie tylko brzmi, jakby przynajmniej w części był stworzony przez sztuczną inteligencję, ale też zdaje się być jakby na siłę przyspawany do założenia, że ma być bezpiecznie. Perry wydaje się uwięziona w zbudowanej przez siebie klatce, bojąc się odejść od znanej formuły, która kiedyś przyniosła jej ogromny sukces. Większość zamieszczonych na tym krążku kawałków albo sprawia wrażenie, jakby stanowiły recykling starych utworów samej Katy (nigdy nie będąc choćby w połowie równie dobrymi, jak oryginały), albo mocno opiera się na utworach innych artystów (znów nie stanowiąc w żadnym wypadku poprawy w stosunku do pierwowzorów). Pozytywnie wyróżniają się jedynie europopowy „Crush”, taneczny „Lifetimes” (mimo kontrowersyjnego teledysku) i zamykający zestaw zwiewny „Wonder” z gościnnym udziałem córki Katy, Daisy – ale to głównie dlatego, że pozostałe są tak bardzo nijakie.

Kompozycje i teksty to jedno, ale najbardziej dobijający na tym albumie jest, niestety, wokal Katy. Zwykle będący jej mocnym punktem, tutaj brzmi na zmęczony i bez życia, jakby po prostu recytowała słowa, a nie śpiewała ich z pasją. Zawadiacki urok i poczucie humoru, tak charakterystyczne dla niej i rezonujące w jej głosie w erze „Teenage Dream” i „Prism”, zanikły niemal zupełnie. Można wręcz odnieść wrażenie, że będąca niegdyś jedną z księżniczek popu Katy pogodziła się już z tym, że jej złote czasy dawno minęły i nie powrócą. „143” to album, który na każdym poziomie brzmi jak przyznanie się do porażki. Nie ma nadziei, nie ma woli walki. „143” to nie żadne zawoalowane wyznanie miłości. To tylko liczba – i zgodnie z prawidłami matematyki, zdecydowanie nie jest to liczba pierwsza.

Katy Perry – „143”
Premiera: 20 września 2014 r.
Wydawca: Capitol Records

Tracklista:
1. Woman's World
2. Gimme Gimme (feat. 21 Savage)
3. Gorgeous (feat. Kim Petras)
4. I'm His, He's Mine (feat. Doechii)
5. Crush
6. Lifetimes
7. All the Love
8. Nirvana
9. Artificial (feat. J.I.D.)
10. Truth
11. Wonder

Komentarze:

Zobacz również: