„Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień, już bliżej jest niż dalej, o tym wiesz…”. Gdyby muzycy Lady Pank wzięli sobie do serc słowa słynnej piosenki Andrzeja Rosiewicza z serialu „Czterdziestolatek”, być może szykowaliby się właśnie do emerytury. Na szczęście, choć liczników przebiegu nijak przekręcić się nie da, świętujący właśnie czterdziestolecie swej działalności Jan Borysewicz, Janusz Panasewicz i spółka nie zamierzają jeszcze zwalniać tempa. Zamiast na poniekąd zasłużony odpoczynek, panowie postanowili udać się do studia, by okrągły jubileusz uczcić w najlepszy możliwy sposób – dzieląc się z fanami pierwszym od kilku lat premierowym materiałem.
Zatytułowany po prostu „LP40” najnowszy krążek szacownych „czterdziestolatków” to niecałe 40 (ach, znów ta liczba!) minut prawdziwej muzycznej uczty, która powinna zaspokoić kubki smakowe nawet najbardziej wybrednych fanów Lady Pank. Niczym dwanaście dań przygotowanych przez ulubionego szefa kuchni, który swój stały repertuar składników niespodziewanie postanowił wzbogacić niezwykłą gamą przypraw – dwanaście utworów, jakie znajdziemy na tym albumie, brzmi jednocześnie bardzo znajomo i wyjątkowo świeżo, dzięki czemu żaden z nich nie nuży nawet po kilku(nastu) odsłuchaniach.
Od pierwszych dźwięków otwierającej zestaw „Ameryki”, panowie z Lady Pank zapraszają nas na istny muzyczny rollercoaster. Zaraz po spokojnej, na wskroś przepełnionej nostalgią („Jestem dzieckiem i chcę gnać za ocean, wyśnić wielki sen / Wyobraźnia zbyt silna by nie ulec jej…”) wyprawie za ocean pod przewodnictwem Jana Borysewicza (po raz pierwszy, ale nie ostatni wcielającego się na tej płycie w rolę głównego wokalisty), tempo mocno wzrasta w nawiązującej do największych przebojów zespołu, dynamicznej „Spirali” (świetna linia basu Krzysztofa Kieliszkiewicza!), opowiadającej o podzielonym jak nigdy dotąd polskim społeczeństwie. Potem dostajemy pełną złości na lockdownową rzeczywistość półballadę „Tego nie mogą zabrać nam” z przejmującym monologiem Panasa w bridge’u, a tuż po niej (jak łatwo zgadnąć!) najbardziej żywiołowy kawałek na całym albumie – „Erazm”, okraszony znakomitym tekstem legendarnego Andrzeja Mogielnickiego i dopełniony drapieżną solówką w stylu, jakiego nie powstydziłby się sam Richie Sambora (zawsze powtarzam, że on i Jan Bo są chyba rozdzielonymi w dzieciństwie braćmi, bo wychodzące spod ich palców riffy mają dokładnie ten sam oldschoolowy, „ejtisowy” vibe!).
W środkową część płyty wprowadza nas znakomity indierockowy numer „Zostań ze mną”, w którym syntezatory i klawisze przeplatają się z dość dyskretną tym razem gitarą Janka i wyrazistą perkusją Kuby Jabłońskiego, tworząc razem piękne tło dla wyjątkowo mocnego wokalu Janusza Panasewicza. Stanowiący czytelne odwołanie do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej w kraju tekst tego kawałka („Póki prawo tego nie zabrania / I wytycznych nie dał wódz / Trochę dźwięków jeszcze do zagrania / Porcja tlenu wprost do płuc…”) sprawia, że brzmi on jak swoisty sequel pamiętnego hitu „Strach się bać” z 2007 roku – i choć uwielbiam obie piosenki, życzyłbym nam wszystkim, byśmy nigdy nie doczekali trzeciej odsłony tej trylogii!
W podobnym do „Zostań ze mną” klimacie utrzymany jest kolejny utwór, „Najcieplejsza zima od tysiąca lat”. Znów na pierwszy plan wysuwają się syntezatory, jednak tym razem lider zespołu ze swą gitarą dużo mocniej zaznacza swą obecność – i to nie tylko ze względu na wyjątkowo ładną solówkę, stanowiącą zgrabną puentę rozmyślań o popełnionych w przeszłości błędach, nieoczekiwanie przeradzających się w manifest pozytywnego myślenia (piękne dzieło Michała Wiraszki, debiutującego na tym krążku w roli tekściarza Lady Pank!). W dużo bardziej melancholijne tony uderza za to ballada „Wieczny chłopiec”. Niespieszna, chwytająca za serce melodia, której ton tym razem nadaje gitara do spółki z… saksofonem, maluje wyjątkowo udane muzyczne tło dla szczerego rozliczenia rockandrollowych weteranów z własną, wypełnioną ekscesami przeszłością. Swoistym domknięciem wątków poruszonych w „Wiecznym chłopcu” jest ósma na liście „Pokuta” – definitywnie najbardziej zaskakująca piosenka na tej płycie ze względu na dość pocieszne, taneczne brzmienie, którego zdecydowanie prędzej spodziewalibyśmy się po Imagine Dragons, Maroon 5 czy Paramore, niż po Lady Pank.
Następny w zestawie jest nostalgiczny „Karton”, w którym wokalnie udzielają się zarówno Jan, jak i Janusz (od razu przypomina się pamiętny numer „Oglądamy film” z płyty „Tacy sami”). Pierwszy z nich wziął na siebie leniwie płynące, eteryczne zwrotki, podczas gdy drugi przejmuje pałeczkę w dużo bardziej energicznych refrenach. Energii nie brakuje również w kolejnym numerze zatytułowanym „Drzewa” – być może najważniejszym, przynajmniej ze społecznego punktu widzenia, kawałku na całym „LP40”. Ta na wskroś nowoczesna, żywiołowa kompozycja, budząca skojarzenia z wydaną w ubiegłym roku przez grupę Bon Jovi piosenką „Limitless”, okraszona jest pełnym metafor, lirycznym tekstem (świetna robota Wojciecha Byrskiego!), który poświęcony został jednej z najstraszniejszych chorób współczesnego świata – depresji. Mam nadzieję, że dzięki takim piosenkom, jak właśnie „Drzewa” czy wydany niedawno przez formację Organek numer „Walcz”, problem naszej kondycji psychicznej przestanie być bagatelizowany – szczególnie w dobie pandemii, która równie mocno, co nasze ciała, potrafi zaatakować dusze i umysły.
Tracklistę zamykają utwory „Pokolenia” i „Zapomnieć”. Paradoksalnie, więcej kontrowersji wzbudził pierwszy z nich – marszowy numer, w którym na pierwszy plan wysuwają się instrumenty dęte. Zabieg ten, przynajmniej początkowo, nie do końca przypadł do gustu wielu fanom zespołu – wydaje się jednak, że nawet ci najbardziej sceptyczni z nich z czasem zmienili swe nastawienie, bo „Pokolenia” to definitywnie jeden z tych numerów, które zyskują z każdym kolejnym odsłuchaniem (a już szczególnie, gdy usłyszy się je w wydaniu koncertowym!). Zupełnie inaczej jest z zalatującym twórczością The Killers, synthrockowym utworem „Zapomnieć”, w którym chwytliwe gitarowe riffy w genialny sposób splatają się z malującą niezwykły pejzaż elektroniką – ten kawałek po prostu wpada w ucho od razu i wbrew swemu tytułowi, wcale nie chce prędko wylecieć z głowy!
Prawda jest taka, że praktycznie każda z piosenek, jakie znalazły się na „LP40”, mogłaby zostać wydana jako singiel – i każda z nich znakomicie poradziłaby sobie na listach przebojów. Charakterystyczne dla Lady Pank melodyjne kompozycje, jak zwykle okraszone mocnymi wokalami, instrumentalnymi popisami i wyrazistymi tekstami, tym razem zostały podane w mocno odświeżonej, nowoczesnej formie. Może trochę odróżniającej się od dotychczasowej twórczości zespołu, może ciut mniej gitarowej, niż przyzwyczailiśmy się przez poprzednie cztery dekady, przez co momentami może nieco kontrowersyjnej – jednak w ogólnym rozrachunku mocno orzeźwiającej i pokazującej, że panowie nawet po czterdziestu latach na scenie nadal potrafią nas czymś zaskoczyć. Zaryzykuję stwierdzenie, że „LP40” to nie tylko płyta idealnie skrojona na czasy, w których żyjemy – ten krążek ma bowiem absolutnie wszystko, by stać się ponadczasowym. Czy rzeczywiście tak się stanie, będziemy w stanie powiedzieć z perspektywy kilku lat – już dziś pewne jest za to co innego: wszelkie konkursy na polską Płytę Roku 2021 w zasadzie można już odwołać! Wiem, że chrapkę na ten tytuł miało całkiem sporo artystów… ale sorry, drodzy państwo: tym razem ta nagroda może trafić tylko do Lady Pank!
Lady Pank – „LP40”
Premiera: 12 marca 2021
Wydawca: Agora S.A.
Tracklista:
1. Ameryka
2. Spirala
3. Tego nie mogą zabrać nam
4. Erazm
5. Zostań ze mną
6. Najcieplejsza zima od tysiąca lat
7. Wieczny chłopiec
8. Pokuta
9. Karton
10. Drzewa
11. Pokolenia
12. Zapomnieć